"Pamięć, Smutek i Cierń"

Tom III: Wieża zielonego anioła
(To Green Angel Tower)

MAPY ŚWIATA | WYKAZ POSTACI | STRESZCZENIE
FRAGMENTY KSIĘGI NISSESA

Z TYŁU KSIĄŻKI:


     Ostatni tom wspaniałej trylogii Tada Williamsa, której z niecierpliwością oczekuje wielu czytelników "Smoczego tronu" i "Kamienia rozstania".
     Książka, w której – tak jak w poprzednich – wojna przeplata się z czarami, romans z podstępem, a wszystko jest powiązane wartką akcją. "Wieża zielonego anioła" przynosi niesamowite zakończenie magicznego konfliktu, który złamał wszelkie granice czasu i przestrzeni i rzucił przeciwko sobie ludzi różnych ras i kultur.
     Cykl Tada Williamsa okazał się wielomilionowym bestsellerem, a jego autora okrzyknięto największym talentem pisarskim w literaturze typu fantasy od czasów Tolkiena.


OKŁADKI:


Wydanie amerykańskie

Wydanie amerykańskie


Wydanie polskie

Wydanie polskie

Wydanie polskie

Wydanie polskie




MOJA OCENA:


     Niesamowita kontynuacja "Smoczego tronu" i "Kamienia rozstania". W dalszym ciągu tak samo ekscytująca i pełna wrażeń. Akcja bardzo ciekawa, wciągająca... autor przedstawił w niej mnóstwo oryginalnych pomysłów i świetne, zaskakujące zakończenie. Książka ma dobre tempo, wątki powoli się zawiązują, a wszystkie tajemnice stopniowo wyjaśniają. Ciekawe charaktery, które naprawdę żyją, a nie są papierowe...

     Podsumowując (cały cykl) jest to jedna z najlepszych książek jakie w życiu czytałem! Jej klimatu nie da się porównać do żadnej innej. Jest jak dziecięce marzenia o wspaniałych przygodach, jak niekończąca się opowieść, która zostaje w pamięci i w sercu na zawsze. Czytając wyczuwa się atmosferę podniosłości, że oto czyta się wiekopomne dzieło. Mimo że czytało ją tysiące ludzi, za każdym razem, gdy się za nią zabieram, mam wrażenie jakbym znalazł ją gdzieś na starym strychu i znał tylko ja...

      Myślę, że książka (cały cykl) jest dobrym materiałem na scenariusz, a może po prostu jest tak plastycznie opisana, że obrazy i postaci same pojawiają się przed oczami. Opowieść pozostaje w pamięci, kiedy mamy emocjonalny stosunek do jej bohaterow, lubimy ich, intrygują nas lub rozśmieszają. I tak właśnie jest w tym przypadku... Jedyną wpadką jest to, ze polski wydawca wydał tą książkę w czterech tomach!! W każdym innym państwie była ona podzielona na dwa tomy i tylko u nas chcieli zarobić... To przykre, ale tak niestety jest...

Ocena: 5+/5


WASZE OCENY:


     Godna kontynuacja dwóch poprzednich części!
III tom trylogii jest podzielony na cztery części, ale mimo to doskonale pasuje nastrojem do dwóch poprzednich (przynajmniej dla mnie). Tak, jak przedtem ma swój własny, wspaniały i niepowtarzalny klimat niemożliwy do podrobienia i to właśnie on jest tym, co najbardziej przyciąga do czytania tego wspaniałego dzieła. Sam styl pisania autora również bardzo mi odpowiada. Potrafi on zaskoczyć, niekiedy wydaje mam się, że już wszystko jest skończone, a tu...szansa lub odwrotnie - zwycięstwo może przerodzić się w porażkę. Poza tym autor stworzył przeogromny świat, tętniący własnym życiem, mający własnych szlachetnych rycerzy, dumnych władców czy nic nie znaczących wędrowców. Książka ma w sobie niepowtarzalny urok, sprawiający, że będziecie ją czytali wszędzie i kiedy tylko znajdziecie czas - chociażby 10 minut, które w końcu przeradza się w godzinę. Wiem coś o tym - doświadczyłem tego na własnej skórze i wcale nie żałuję, no może tylko tego, że tak szybko się skończyła. Dwie poprzednie części dałem kuzynowi - bardzo mu się podobały. Teraz czyta "Władcę Pierścieni" po raz pierwszy, ale kiedy dowiedział się, że mam trzecią część trylogii "Pamięć, Smutek i Cierń” chce odstawić "Władcę" i przeczytać tę książkę - to chyba najlepsza możliwa pochwała... Pozdrawiam wszystkich i życzę miłego czytania oraz nie popsutego wzroku :))

Nightcrawler
Ocena: 5/5


RECENZJE:


     ????


DANE:


Tom I:

Wydawca: Dom Wydawniczy Rebis
Rok wydania: 1995 / 2000
Kategoria: fantastyka - fantasy
Oprawa: okładka miękka
ISBN: 83-7120-072-2
13,5 x 20,5 cm, 410 stron

Tom II:

Wydawca: Dom Wydawniczy Rebis
Rok wydania: 1996 / 2003
Kategoria: fantastyka - fantasy
Oprawa: okładka miękka
ISBN: 83-7120-080-3
13 x 20 cm, 287 stron

Tom III:

Wydawca: Dom Wydawniczy Rebis
Rok wydania: 2000 / 2002
Kategoria: fantastyka - fantasy
Oprawa: okładka miękka
ISBN: 83-7120-096-X
13 x 20 cm, 431 stron

Tom IV:

Wydawca: Dom Wydawniczy Rebis
Rok wydania: 2000 / 2002
Kategoria: fantastyka - fantasy
Oprawa: okładka miękka
ISBN: 83-7120-104-4
13 x 20 cm, 333 strony


DEDYKACJA:


Całą trylogię dedykuję mojej mamie, Barbarze Jean Evans,
która nauczyła mnie szukać innych światów i dzielić się
tym, co w nich znajduję.

Ostatni tom, "Wieża Zielonego Anioła", który sam
w sobie jest światem pełnym smutku i radości, dedykuję
Nancy Deming-Williams, którą bardzo kocham.


NAJCIEKAWSZE FRAGMENTY:


Tom I:

     (...) Simon podniósł kij, który zastępował mu miecz, i ruszył przez wyłożony płytami dziedziniec. Choć Sludig wciąż nie pozwalał mu ćwiczyć prawdziwym orężem, pomógł mu przywiązać do kija kawałki skał, tak aby broń była cięższa. Simon starał się wyważyć w dłoni swój miecz.
     - No, to chodź - powiedział.
     Rimmersman ruszył wolno pod wiatr, który szarpał jego płaszczem, i nagle wykonał szybkie cięcie oburącz. Simon uskoczył w bok, odbijając uderzenia w górę, i sam zadał cios. Sludig zablokował go; nad kamiennym dziedzińcem rozległo się echo drewna uderzanego w drewno. Ćwiczyli przez następną godzinę, podczas gdy zasnute chmurami słońce przesuwało się nad ich głowami. Simon zaczął wreszcie swobodnie operować mieczem. Sludig często powtarzał, że miecz jest przedłużeniem jego ramienia, i Simon wreszcie to poczuł. Zrozumiał, że polegało to głównie na zachowaniu równowagi, a nie na tym, by machać czymś ciężkim; należało poruszać się z mieczem, pozwolić, by plecy i nogi pomagały mu swą mocą, a potem siłą rozpędu przenieść go do pozycji obronnej, zamiast młócić i odskakiwać na oślep.
     Kiedy tak walczyli, Simon pomyślał o shentcie, wymyślonej grze Sithów, w której główną bronią były często markowane lub zaskakujące posunięcia, i zaczął się zastanawiać, czy dałoby się je zastosować na polu walki. Zadawał kolejne ciosy, wysuwając się coraz bardziej do przodu, tak by Sludig pomyślał, ze zaraz straci równowagę; kiedy Rimmersman uchylił się przed kolejnym desperackim ciosem Simona i zamierzył się, by ukarać go za zbytnie wychylenie się do przodu, ten pochylił się jeszcze bardziej, jakby za chwilę miał runąć na ziemię. Miecz Rimmersmana świsnął nad głową Simona, a on sam wyprostował się w następnej chwili i trzepnął solidnie Sludiga w kolano. Rimmersman rzucił swój kij i zaczął podskakiwać przeklinając.
     - Ummu bok! Bardzo dobrze, Simonie! - zawołał Binabik. - A to mi niespodzianka! - Siedzący obok niego Jeremias wyszczerzył zęby w uśmiechu.
     - Bolało. - Sludig rozcierał wciąż nogę - Ale pomysł był dobry. Starczy na dzisiaj, bo ręce zupełnie nam zdrętwieją.
     Simon był bardzo z siebie zadowolony.
     - Sludigu, czy taka sztuczka byłaby dobra w prawdziwej walce?
     - Może. Choć nie mógłbyś czegoś takiego wykonać walcząc w pełnej zbroi. Byłbyś jak żółw, który przewrócony na grzbiet, nie może wstać na czas. Zawsze rozeznaj się dobrze w sytuacji zanim oderwiesz stopy od ziemi, bo inaczej twoją bystrość złożą z tobą do trumny. Ale dobrze to wymyśliłeś. - Wyprostował się. - Krew zamarzła mi w żyłach. Zjedźmy do kuźni i ogrzejmy się troszkę (...)

(...)

     (...) Z dala od Sesuad'ry, a jednak dziwnie blisko, w sercu pradawnego lasu Aldheorte nastąpiło poruszenie. Z mroku szczególnie gęstego zagajnika, którego prawie nie dotknął śnieg pokrywający od wielu tygodni korony drzew, spomiędzy dwóch kamieni wyłonił się jeździec i objechał kilkakrotnie małą polankę.
     - Chodźcie - zawołał. Język, którym się posługiwał, był najstarszym w Osten Ard. Jeździec ubrany był w lśniącą zbroję o barwach błękitnożółtych i srebrzystobiałych. - Wyjedźcie przed Bramę Wiatrów! Spomiędzy pionowych kamieni wyjeżdżali kolejni jeźdźcy, aż nad polanką zawisła chmura pary z ich oddechów.
     Pierwszy z jeźdźców zatrzymał rumaka przed pozostałymi. Uniósł swój miecz wysoko, jakby chciał przebić chmury. Jego włosy, ściągnięte tylko błękitną przepaską, miały kiedyś kolor lawendy. Teraz były białe jak śnieg.
     - Za mną! Podążajcie za Indreju, mieczem mego ojca - krzyknął Jiriki. - Udajemy się z pomocą naszym przyjaciołom. Zida'ya będą jechać po raz pierwszy od pięciu wieków.
     Pozostali także wznieśli miecze, potrząsając nimi ku niebu. Rozległa się dziwna pieśń, grzmiąca jak buczenie bagiennych bąków i dzika jak wołanie wilka; pieśń rozbrzmiewała coraz głośniej, aż wszyscy śpiewali i cała polana zadrżała od jej mocy.
     - W drogę, Rody Świtu! - Twarz Jirikiego przybrała maskę zeciekłości, a jego oczy płonęły niczym żar ognia. - W drogę! Niech drży wróg! Zida'ya znowu jadą!
     Jiriki i pozostali - jego matka, Likimeya, na ogromnym, czarnym koniu, Yizashi z rodu Szarej Włóczni, dzielny Cheka'iso Bursztynowłosy, a także ubrany na zielono wuj Jirikiego, Khendraja'aro z łukiem - spięli konie ostrogami i ze śpiewem na ustach opuścili polanę. Tak wielki był tumult ich przejazdu, że drzewa zdawały się chylić przed nimi, a wiatr, milkł jakby zawstydzony (...)

(...)

     (...) Vildalix, dzielny, i niezwykle wrażliwy koń, natychmiast zareagował na delikatne ściągnięcie wodzów i pochylił się mocno w jedną stronę w chwili, gdy najechał przeciwnik, którego pierwszy cios musnął niegroźnie tarczę Deornotha. Rumak tańczył przez chwilę, starając się uniknąć leżącego na lodzie, który wcześniej zginął przygnieciony swoim koniem, przez co cios tego Deornotha także nie doszedł do celu. Atakujące gwardzista ściągnął wodze swego wierzchowca, a ten rozstawił szeroko nogi, próbując zatrzymać się na śliskim lodzie. Widząc swoje szanse, Deornoth obrócił konia i pojechał za przeciwnikiem. Wyćwiczony koń Thrithingów z łatwością wykonał zwrot, tak że Deornoth dopadł gwardzistę, zanik ten wykonał w pełni niezgrabny obrót.
     Pierwszy cios Deornotha opadł na uniesioną tarczę przeciwnika, wywołując snop iskier, lecz atakujacy wykorzystał siłę rozpędu miecza i zadał drugie uderzenie, przekrzywiając dłonie w nadgarstkach i pochylając się mocno w bok, tak by nie wypuścić miecza. Uderzył na odlew w głowę żołnierza, w chwili kiedy tamten ponownie opuścił tarczę; bok hełmu gwardzisty wgiął się do wewnątrz pod znacznym kontem. Krew natychmiast popłynęła po jego szyi, a on sam zsunął się z siodła; przez chwilę zwisał w strzemionach, a potem runął z łoskotem na lód, gdzie leżał drgający konwulsyjnie. Deornoth odwrócił się - długie doświadczenie bitewne pozwoliło mu odepchnąć jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Być może drgające ciało było kiedyś kimś, kogo znał, lecz teraz każdy królewski gwardzista był tylko jego wrogiem (...)

 


Tom II:

      (...) Walka rozgorzała na dobre. Nie było wątpliwości, że hrabia Eadne jest doskonałym szermierzem, ale i on szybko się zorientował, że ma przed sobą nie byle jakiego przeciwnika. Aspitis zwolnił tempo, stał się bardziej ostrożny, lecz nie wycofywał się z walki. Ogarnął go płomień dumy, a może jakiegoś głębszego, zwierzęcego instynktu. Natomiast Camaris wciąż sprawiał wrażenie, że walczy tylko dlatego, że musi. Miriamele wydawało się, że było już kilka momentów, kiedy mógł sam zaatakować, lecz nie zrobił tego, czekając aż przeciwnik podejdzie do niego.
     Aspitis zamarkował cios, po czym zadał pchnięcie pod gardą Camarisa, lecz w jakiś sposób Kvalnir znalazł się na miejscu i odtrącił miecz hrabiego. Aspitis zadał cios w nogi starca, ale Camaris odsunął się bez widocznego pośpiechu, utrzymując równowagę. Był jak woda, wciskając się zawsze tam, gdzie była jakaś dziura, ustępował, lecz nie załamywał się, przyjmował każdy cios Aspitisa, kierując go w dół lub w górę, w jedną lub w drugą stronę. Na jego czole zalśniły kropelki potu, lecz na twarzy gościł niezmiennie ten sam wyraz spokojnego ubolewania, jakby zmuszono go do towarzyszenia dwóm przyjaciołom, którzy obrzucają się wyzwiskami.
     Dla Miriamele pojedynek trwał w nieskończoność. Chociaż jej serce biło mocno, to jednak miała wrażenie, że całe wieki musi czekać na jego następne uderzenie. Obaj walczący, hrabia o pokiereszowanej twarzy i wysoki, długonogi Camaris, wyszli poza kępę sosen i teraz krążyli wokół siebie na porośniętym trawą zboczu; ich miecze śmigały, połyskując pod szarym niebem. W pewnej chwili Aspitis zaatakował po raz kolejny, a Camaris stanął w dziurze i stracił równowagę. Hrabia natychmiast wykorzystał okazję i zadał cios w ramię starca, z którego popłynęła strużka krwi. Stojący za Miriamele Isgrimnur zaklął bezradnie.
     Rana jakby rozbudziła Camarisa. Choć wciąż nie atakował zbyt agresywnie, to zaczął odparowywać pchnięcia hrabiego z większą siłą – dźwięk metalu niósł się przez równinę Thrithingów. Miriamele zaczęła się obawiać, że może to nie wystarczyć, gdyż, pomimo hartu ducha, starzec jakby zaczął odczuwać zmęczenie. Znowu się potknął, lecz tym razem nie było tam żadnej dziury, i miecz Aspitisa zdołał ominąć Kvalnir i dotrzeć do ramienia starca, zadając kolejną ranę. Ale i hrabia także osłabł: zadawszy serię pchnięć, z których większość została zablokowana, odskoczył kilka kroków do tyłu, dysząc ciężko i pochylił się nisko do przodu, jakby za chwilę miał upaść. Miriamele dostrzegła, że podnosi coś z ziemi.
     – Camaris! Uważaj! – krzyknęła.
     Aspitis cisnął garść ziemi wprost w twarz starca i natychmiast przypuścił wściekły atak, próbując zakończyć walkę jednym pchnięciem. Camaris zachwiał się do tyłu i uniósł dłoń do oczu, kiedy Aspitis zbliżał się do niego. W następnej chwili hrabia osunął się na kolana, wyjąc z bólu. (...)

 


Tom III:

     (...) Miriamele obudziła się w środku nocy, czując, że ktoś przykłada jej dłoń do ust. Chciała krzyknąć, lecz dłoń mocniej przywarła do jej twarzy.
     – To ja! – Dłoń zniknęła.
     – Simon? – syknęła. – Ty idioto! Co ty wyprawiasz?
     – Co? – Miriamele usiadła, na próżno wytężając wzrok w ciemności. – Jesteś pewien?
     – Już prawie zasypiałem, kiedy to usłyszałem – powiedział wprost do jej ucha. – Ale to nie był sen. Słuchałem potem jeszcze i znowu usłyszałem.
     – Pewnie zwierzę, może jeleń.
     Simon wyszczerzył zęby w uśmiechu.
     Ja nie znam zwierząt, które mówią do siebie, a ty?
     – Co?
     – Cicho! – szepnął. – Posłuchaj.
     Siedzieli w milczeniu. Serce Miriamele biło tak głośno, że nie wyobrażała sobie, by mogła usłyszeć cokolwiek innego. Zerknęła na ognisko. Pozostało w nim jeszcze trochę żaru: jeśli tam rzeczywiście ktoś był, to nie mogli lepiej zademonstrować swojej obecności. Zastanawiała się, czy warto jeszcze spróbować zakryć żar.
     I wtedy usłyszała hałas, trzask oddalony o dobre sto kroków. Poczuła dreszcz. Simon rzucił jej znaczące spojrzenie. Trzask powtórzył się (...)
     (...) Dopiero po długiej chwili Miriamele zorientowała się, że dochodzi on z zewnątrz. Było to nerwowe rżenie koni. chwilę później trzasnęła gałązka tuż za drzwiami.
     – Ktoś tam jest! – syknęła. Uczucia, jakie przepełniały ją jeszcze chwilę temu, ustąpiły miejsca zimnemu strachowi.
     Simon wymacał w ciemności swój miecz. Wstał i przesunął się do drzwi. Miriamele wstrzymała oddech.
     – Otworzyć je? – spytał.
     – Nie możemy dać się złapać w środku – odpowiedział stanowczym szeptem.
     Simon zawahał się, lecz po chwili pchnął drzwi. Na zewnątrz coś się poruszyło. Ktoś oddalał się szybko; zaledwie cień sunący ku drodze w matowym blasku księżyca.
     Simon odrzucił nogą płaszcz, w który jeszcze częściowo był zaplątany i pomknął za oddalającym się cieniem (...)
     (...) Szybko dogonił uciekającego. Ominąwszy ramiona wokół jego pasa, przewrócił się razem z nim.
     – Och, słodki Usiresie! – wrzasnął głos pod nim. – Nie spal mnie! Nie spal mnie! – Simon chwycił mocno młócące ramiona.
     – Co ty wyprawiasz? – syknął Simon. – Dlaczego nas śledzisz?
     – Nie spal mnie! – powtórzył mężczyzna drżącym głosem, próbując odwrócić twarz. Wciąż machał chudymi ramionami, najwyraźniej ogromnie przerażony. – Nikogo nie śledziłem! (...)

(...)

     (...) Przykucnął do samej ziemi i kij zaświszczał tuż nad jego głową, zrzucając ze ściany kilka płaszczy i zaplątując się w nie. Simon wykorzystał ten moment i rzucił się na nogi przeciwnika. Obaj upadli, a miecz Simona wysunął się z pochwy i opadł w sitowie, którym wysypano podłogę. Uderzył się w ramię – jego przeciwnik był ciężki i dobrze zbudowany. Kiedy wyswobodził się z uścisku Tancerza Ognia, ten zdołał zadać mu cios pałką w nogę: Simon poczuł zimno jak od rany nożem. Przeturlał się i z wdzięcznością poczuł pod palcami rękojeść miecza. Przeciwnik zdążył już wstać i zbliżał się do niego; pałka w jego dłoni śmigała niczym wąż. Simon kątem oka dostrzegł, że zbliża się też drugi z Tancerzy.
     Wszystko po kolei – pomyślał. Powtarzała mu to Rachel, kiedy próbował iść w swoją stronę przed wykonaniem swoich obowiązków. Wstał, szeroko rozstawiając nogi i zablokował mieczem uderzenie pałką. W zamieszaniu, jakie teraz zapanowało w gospodzie, trudno było mu przypomnieć sobie wszystko, czego się nauczył. Ale wiedział, że dopóki jego miecz znajduje się między nim a jego przeciwnikiem, zdoła utrzymać go na dystans. Lecz co bedzie, kiedy nadejdzie drugi?
     Odpowiedź otrzymał nieomal natychmiast, kiedy kątem oka dostrzegł niewyraźny ruch i zdążył zrobić unik. Pałka drugiego przeciwnika przeleciała tuż obok i uderzyła w kij jego towarzysza. Nie odwracając się, Simon cofnął się o krok i zamachnął się mieczem z całych sił. Miecz sięgnął ramienia atakującego od tyłu, który wydał okrzyk złości. Tancerz Ognia upuścił swoją pałkę i zatoczył się w stronę drzwi, chwytając się za ramię. Simon skierował swoją uwagę na stojącego naprzeciw niego przeciwnika, mając nadzieję, że jego towarzysz został pokonany albo chociaż wyeliminowany z walki na kilka cennych chwil. Pierwszy z atakujących wyciągnął wnioski, z tego, co zobaczył i nie zbliżał się za bardzo, lecz wciąż atakował pałką, by zmusić Simona do obrony.
     Z tyłu rozległ się huk. Simon, zaskoczony, nieomal stracił z pola widzenia pierwszego z atakujących. Widząc to, mężczyzna podniósł pałkę, by zadać kolejny cios w jego głowę. Simon zdołał zablokować cios mieczem. Kiedy Tancerz Ognia uniósł swój miecz, podbijając broń przeciwnika jeszcze wyżej, tak że uderzyła w niską krokiew i zaplątała się w wiszącą pod strzechą sieć. Tancerz Ognia patrzył przez chwilę w górę zdumiony; w następnym momencie Simon przysunął się, przyłożył miecz do jego tułowia i pchnął mocno. Zaraz potem wyszarpnął miecz, spodziewając się ataku któregoś z pozostałych przeciwników.
     Nagle otrzymał cios z boku, który rzucił go na stół. Przez moment patrzył oszołomiony wprost w przerażoną twarz któregoś z gości. Odwrócił się i zobaczył, że mężczyzna, który go pchnął, Tancerz o imieniu Maefwaru, przeciska się między stołami w kierunku drzwi. Nie zatrzymał się, by spojrzeć na swych towarzyszy – jednego zabił Simon, a drugi leżał blisko drzwi w dziwnej pozycji.
     – To nie będzie takie łatwe! – zawołał Maefwaru, znikając w ciemności nocy (...)

 


Tom IV:

     (...) Wszelki porządek przestał istnieć: oszalały chaos kłębił się pod murami Hayholt. Wszędzie pełno było trupiobladych Nornów i kudłatych olbrzymów, które walczyły, nie zważając na własne życie, jakby ich jedynym zadaniem było wzbudzić ostateczny strach w sercach przeciwników. Jeden z olbrzymów stracił od ciosu toporem znaczną część ramienia, a mimo to, przedzierając się przez tłum przerażonych żołnierzy, wymachiwał chlustającym krwią kikutem równie mocno jak maczugą trzymaną w drugiej ręce; wokół szalejącej bestii unosiła się czerwona mgiełka. Żaden z pozostałych olbrzymów nie odniósł jeszcze rany, tak więc wokół nich przybywało martwych ciał. Nornowie, równie zawzięci, choć nie tak skuteczni, utworzyli małe koła, w których stawali ramię w ramię z ostrymi włóczniami skierowanymi na zewnątrz. Dzięki ogromnej zwinności i opanowaniu sztuki walki nieśmiertelni pokonywali dwóch, a nawet trzech śmiertelników, przypadających na jednego pokonanego Norna, a walcząc, nie przerywali śpiewu. Ich dziwne, przenikliwe głosy wznosiły się nawet ponad wrzawę bitwy.
     A nad wszystkim wisiała Gwiazda Zdobywcy, żarząca się chorobliwym, czerwonym blaskiem.
     Książę Isgrimnur wzniósł Kvalnir i zawołał na Sludiga i Hotviga, lecz jego głos utonął w zgiełku. Obrócił kilkakrotnie konia, próbując znaleźć miejsce, w którym skupiły się jego siły, lecz jego armia zdążyła się już rozbić na tysiące małych wysepek. Chociaż walczył zawzięcie już od dłuższego czasu, wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się działo. Zostali zaatakowani przez stworzenia z dawnych opowieści. Pole bitwy, ponure, lecz znajome mu jeszcze godzinę temu, teraz zmieniło się w koszmar, który miał być karą nie z tego świata (...)

(...)

     (...) Niewidzialny dzwon zadzwonił ponownie, grzmiąc niczym młot w bożej kuźni. Płomienie popełzły po oblodzonych ścianach dzwonnicy. – Na Thiesterborg, pośród pradawnych kamieni – zaintonował Pryrates – czeka jeden z Czerwonej Dłoni. Dla swojego pana i dla ciebie ucieka się on do mocy tego miejsca, by odsłonić szczelinę w pomiędzy. Odsłania on pierwszy spośród A-Genay'asu'e i wprowadza Pierwszy Dom.
     Simon czuł, że czekające, zimne i przeraźliwe istnienie nabiera mocy. W jakiś sposób spowijało ono Wieżę Zielonego Anioła, zbliżało się, niczym polujący zwierz, który podkrada się w ciemności do ogniska.
     – W Wentmouth – zawołał Pryrates. – Na brzegu bezkresnego oceanu, gdzie kiedyś Hayhefur płonęła dla podróżnych z zaginionego Zachodu, powstał Drugi Dom. Jest tam sługa Króla Burz, a ku niebu wznosi się o wiele potężniejszy płomień.
     (...) Zadzwonił dzwon, a jego moc długo wibrowała echem. Simonowi wydało się, że słyszy na zewnątrz głosy, okrzyki bólu i przerażenia w języku Sithów. Czerwone światła migotały w soplach zwisających z sufitu dzwonnicy.
     – Ponad Doliną Hasu, u stóp pradawnego Kamienia Płaczu, gdzie Najstarsi tańczyli kiedyś pod gwiazdami, które się wypaliły, powstał Trzeci Dom. Sługa Króla Burz rozniecił ogień, którego płomienie wznoszą się ku niebu.
     Nagle Elias zachwiał się i wysunął do przodu. Pochylił się, lecz Smutek wciąż dotykał pozostałych dwóch mieczy.
     – Pryratesie – powiedział przez ściśnięte gardło. – Coś... coś mnie pali... od wewnątrz!
     – Ojcze! – Przerażenie wykrzywiło twarz Miriamele, lecz jej głos zabrzmiał bardzo słabo.
     – Dlatego, że już nadszedł czas, Wasza Wysokość – powiedział alchemik. – Zmieniasz się. – Czysty ogień musi wypalić twoją śmiertelność.
     (...) Król wyprostował się, odwracając plecami do Miriamele.
     – Nikt mnie nie powstrzyma – wycedził, jakby z trudem wypowiadał słowa. – Wezmę... to... co było mi... obiecane.
     Simon zobaczył, że ociekający potem duchowny uśmiecha się.
     – Dostaniesz to. – Jeszcze raz uniósł ramiona. Simon wytężył wszystkie swoje siły, lecz nie potrafił uwolnić się od skrzyżowanych mieczy. – W twierdzy twojego brata, Eliasie – wzniesiemy Czwarty Dom (...)