|
"Pamięć, Smutek i Cierń" jest obszerny, to prawda, mnie natomiast zgubiła forma wydawania tej książki - tom średnio co pół roku lub rzadziej (to było w czasach, kiedy zaczynała funkcjonować księgarnia wysyłkowa Verbum, obecnie SOLARIS). Zanim na rynku pojawiły się wszystkie tomy, zwłaszcza składające się na część "Wieża Zielonego Anioła", minęło liceum, zaczęły się studia i cykl najzwyczajniej przestał mnie interesować. W rezultacie mam wyrwę jakichś 600 stron, bo po latach ciekawiło mnie już tylko samo zakończenie. Jeśli chodzi o porównanie Williams-Tolkien, wtórność tego pierwszego względem drugiego jest niezaprzeczalna, choćby w tak podstawowych sprawach jak konstrukcja bohaterów - Sithowie to kalki tolkienowskich elfów, królowa Nornów zajęła miejsce Saurona, Binabik i jego plemię mają swoje korzenie w kulturach niziołków i krasnoludów, a książę Josua to ekwiwalent Aragorna, zmagającego się z przekleństwem własnego rodu, gdzie grzech ojca przechodzi na syna. Ale podobnych skojarzeń nie sposób uniknąć, biorąc pod uwagę, że Tolkien kształtował i nadal kształtuje fantasy, mimo że jego dzieło też jest właściwie wtórne ;))) Wykorzystuje bowiem dobrze znany cambellowski monomit - "młody, niewiele znaczący bohater spotyka mentora, po czym staje w obliczu misji, której podejmuje się niechętnie, po to by na końcu pokonać zło. Ten paradygmat u Tolkiena realizuje się w obrębie świata przedstawionego, który, choć czerpie garściami z tradycji, jest przemyślany w najdrobniejszych szczegółach i zaskakuje swoją logiką i wielopłaszczyznowością, co sprawia, ze pozorna wtórność staje się oryginalnością. W historii fantasy jest to zjawisko wyjątkowe. Powieść Williamsa pozbawiona jest tolkienowskiej grandilokwencji, i chwała Tadowi za to, jednakowoż nie stanowi ona wyzwania rzuconego tolkienowskiej tradycji, może z wyjątkiem faktu, ze wyprawa przestaje być zabawą dla facetów, a to dzięki ciekawym postaciom księżniczek Miriamele i Maegwin (dwór tej drugiej jako żywo przypomina Edoras), jak również filuternej Aditu no-Sa'onserei. I tu zgadzam się z opinią, że postaci u Williamsa nie są papierowe, w przeciwieństwie do tolkienowskich, które, z wyjątkiem Froda, cechuje psychologiczna płaskość. Punkt dla Williamsa! Jako czytelnik, muszę przyznać, że jest w "PSiC" wiele rzeczy, które ciągle mi się podobają, mimo upływu lat: Biała Strzała Sithów symbolizująca niespłacony dług, postać nieśmiałego uczonego z bagien Tiamaka, czy hrabia Eolair, rozdarty miedzy rolą wyrafinowanego dyplomaty a lojalnością wobec swojego nie całkiem cywilizowanego ludu. No i oczywiście jego nieoczekiwana i tragiczna miłość do szalonej Maegwin. Pamiętam ciągle słowa Simona, głównego bohatera, który brnąc przez lodowaty śnieg w górach ma już tylko jedno życzenie: żeby po śmierci pochować go w ciepłym miejscu. Pamiętam smutek po śmierci Isorna. I wiele innych rzeczy, które świadczą o tym, że w jakimś momencie książka ta była ważna. Tych, które nie robią na nas wrażenia, nie pamięta się tak dobrze. Ale jest to także książka, którą trzeba przeczytać, zanim człowiek wyrobi się jako czytelnik. Z perspektywy lat dostrzegam narracyjną powierzchowność, która nijak się ma do rozbudowanej, wielowątkowej akcji. Widzę zmarnotrawiony potencjał fabularny, który się rozmywa w nieuzasadnionym przewlekaniu nieuchronnego ;))) Ale wzrusza, nawet jeśli nie porywa. ;)))
|