Autor: Jacek Dukaj
Z KRZEMU I Z BAŚNI
Aukcja pamiątek po śp. cyberpunku przebiega wyjątkowo szybko; trup na dobre nie ostygł (co poniektórzy twierdzą nawet, iż jeszcze się rusza!), a tu już parcelują dorobek jego - w sumie przecież krótkiego - życia. Zdecydowanie największym wzięciem cieszy się virtual reality. (Zresztą gwoli prawdy rzeczywistość wirtualna nie stanowi przecież wynalazku Gibsona et consortes: oni jedynie ją wprowadzili do głównego obiegu kultury).
VR z całego tego cyberpunkowego sztafażu była wszakże najluźniej powiązana z wizją rzeczywistości konstytuującą konwencję. Nic dziwnego więc, iż gdy wizja się zdezaktualizowała, VR gładko weszła do podstawowej puli genetycznej SF jako kolejny standardowy gadżet, element scenografii powszechnie występujący w możliwych przyszłościach. Ponieważ wszakże został on przez te 20 lat dosyć solidnie wyeksploatowany, a w każdym razie wybadany ze wszystkich stron (tak, że jeszcze tylko kino i tzw. „masowy widz” może dostrzec w nim coś oryginalnego) - aby uczynić zeń główną atrakcję powieści i rzeczywiście zadziałać na wyobraźnię czytelnika, trzeba się nielicho wysilić.
Zadania takowego podjęli się równolegle dwaj autorzy: Roger Zelazny w „Donnerjacku” i Tad Williams w „Innym Świecie”; obaj znani bardziej ze swych kreacji fantasy. Podeszli jednak do sprawy z zupełnie różnych stron.
Williams postawił na ilość: nie jeden Pomysł, lecz tysiąc zgrabnych minipomysłów - bach! tetralogia na parę tysięcy stron. Nawet jeśli czytelnika nie oczaruje, to w każdym razie przytłoczy. Odwrotnie Zelazny, ten faktycznie miał Pomysł. Niestety, zmarło mu się w trakcie pracy nad książką, rzecz dokończyła przyjaciółka, Jane Lindskold - co widać, także po objętości, co prawda i tak skromnej w porównaniu z Williamsowym molochem.
Druga różnica jest ważniejsza, dotyczy ontologicznego statusu rzeczywistości baśniowej w kreacjach Zelazny'ego i Williamsa. Williams poszedł tu po linii najmniejszego oporu: wykorzystał VR w sposób, do którego wydaje się ona wręcz stworzona - jako racjonalną podstawę dla nieracjonalnego. Dowolna baśń, dowolny sen, najbardziej zwariowana fantasy, światy pozbawione logicznego kręgosłupa - po ujęciu w nawias virtual reality zyskują absolutne usprawiedliwienie. I na tym fundamencie wznosi Williams dziesiątki kolorowych, niewątpliwie efektownych scenografii: Burroughsowaty Mars, Lewisowski Wonderland, Ameryka Południowa, którą ominęła konkwista, RPG-owe krainy przygód... W schematycznym zapisie: SF:[fan-ta-sy].
Zelazny natomiast zrealizował w „Donnerjacku” następującą wersję rzeczywistości: [SF]:[fantasy]. Rzecz, wydawałoby się, nie do pomyślenia. A jednak. VR, tzw. Virtú, jest u Zelazny'ego po prostu drugą połową rzeczywistości, równoległą względem Verité, o statusie ontologicznym co najmniej równym, jeśli nie mocniejszym. Jak się bohaterowie powieści dowiadują, Virtú istniała od niepamiętnych czasów, a rozwój technologii i VR w Verité jedynie umożliwiły bezpośrednią manifestację owej bliźniaczej rzeczywistości, otworzyły wrota. Wcześniej przejawiała się ona wyłącznie w zbiorowej podświadomości ludzkości, w mitach, religiach, archetypach. Jest to bowiem siedziba wszystkich bogów, bohaterów legend i opowieści, odwiecznych koszmarów; tam też mieszka Śmierć, król entropii. I tak samo jak ludzie mogą „wchodzić” w VR, tak istoty Virtú przenikają do Verité. „Donnerjack” jest właśnie opowieścią o takiej inwazji.
„Donnerjack” i „Miasto Złocistego Cienia” na powrót zbliżają się do siebie w sposobie, w jakim realizują swoje atrakcje na planie fabularnym, podobnie tu zawodząc. Obie powieści cierpią na manierę epickości, przejawiającą się mnożeniem drugo- i trzecioplanowych wątków i postaci, detalizacją akcji, produkcją sztucznych kulminacji, filmowymi scenami narad bohaterów, kiedy to w kolejnej opresji planują mozolnie sposoby ratunku, omawiają wszystkie szczegóły, by na koniec skwitować decyzję jakimś jednozdaniowym banałem. Jeśli nie na ontologicznej, to w każdym razie na płaszczyźnie literackiej konwencji fantasy zwycięża bezapelacyjnie.
W sumie jednak są to raczej książki zaprzepaszczonych szans; zwłaszcza w początkowych partiach „Donnerjacka” widać potencjał, rękę Mistrza. „Miasto”, choć potwornie rozwodnione, napisane jest jednak wystarczająco sprawnie, by nie odrzucić z miejsca czytelnika; a potem już, podobnie jak bohaterom, za bardzo mu zależy na wyjaśnieniu zagadek. Wszakże obie powieści mają takie momenty przesilenia, kiedy czytelnik musi wziąć drugi oddech, „przymuszać” się do dalszej lektury. Nie pomagają też nie najzgrabniejsze tłumaczenia, brak porządnej redakcji (vide „terrabajty” czy nieścisłe cytaty z Tolkiena; literówki trudno zliczyć).
Roger Zelazny & Jane Lindskold „Donnerjack”
tłum. Norbert Radomski
Tad Williams „Miasto Złocistego Cienia”; „Inny Świat” tom I
tłum. Paweł Kruk
Rebis 1999
cena: 35.00 + 40.00 zł